piątek, 19 lipca 2013

eight

-Nancy. Obudź się.- mruknął ojciec, potrząsając moim ramieniem. Jęknęłam cicho, przykrywając się szczelniej kołdrą. –Nancy, już.- westchnął.
-Tato.- westchnęłam cicho.- Czy nie mogłabym dzisiaj zostać w domu?
-Słucham? Z jakiej racji?- mężczyzna zmarszczył czoło, gdy ja przetarłam oczy. Spojrzałam na miejsce obok i delikatnie się uśmiechnęłam. On tu był. Spał obok mnie. W tym momencie kurewsko się cieszyłam, że nikt go nie widzi. Czułam, jak jego ramię obejmuje mnie, a kącik ust jest delikatnie uniesiony ku górze. Wyglądał tak niewinnie.
-No cóż… to wydarzenie z wczoraj jeszcze do mnie nie dotarło.- westchnęłam teatralnie.- Nie będę mogła się na niczym skupić.- ojciec zmierzył mnie wzrokiem.- Powiedzmy, że ci wierzę. Ale jeśli piśniesz cokolwiek matce, obiecuję, że to ostatni raz.- pokręcił głową, a ja szeroko się uśmiechnęłam.
-Dziękuję, kocham cię.- krzyknęłam, gdy ten był już poza moim pokojem. Spojrzałam na mojego towarzysza, który wciąż spał. Musnęłam jego policzek i, najdelikatniej jak umiałam, wstałam z łóżka.
-Księżniczko…- jęknął zaspany.
-Shh. Śpij.- wyszeptałam, kładąc palec na jego ustach.- Dzisiaj zostanę z tobą.- mówiłam ściszonym głosem.- Rodzice pójdą do pracy i będziemy sami. A teraz odpocznij, Lou.- zachichotałam, biorąc z krzesła wczorajsze ubrania. Obejrzałam się ostatni raz za siebie, widząc Louis’a, który delikatnie się uśmiecha.

Wyszłam z łazienki czysta i odświeżona, mój wzrok od razu skierował się na łóżko, które… było puste. On znowu to zrobił!
-Lou.- jęknęłam, siadając na brzegu materaca. Ścisnęłam pościel i spuściłam głowę.- Nienawidzę, jak to robisz.- westchnęłam cicho. W tym samym czasie usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
-Ktoś zamawiał naleśniki na śniadanie?- melodyjny głos rozprzestrzenił się po pokoju. Gwałtownie wstałam z miejsca, patrząc na postać.
-Loueh. Myślałam, że znowu zniknąłeś.- mruknęłam nadąsana, podchodząc do niego.
-Och, ja? Przestań, nie mógłbym ci tego zrobić.- chłopak podał mi tacę z talerzem placków i kubkiem soku pomarańczowego.
-Dziękuję.- uśmiechnęłam się i przechwyciłam śniadanie, siadając na łóżku.

Śniadanie zjedliśmy razem, ha! Brzmi to romantycznie, prawda? Och, nieważne. Po skończonym posiłku ruszyliśmy na dół, by zapełnić sobie nasz… mój i jego wolny czas. Postanowiliśmy pograć trochę na Xbox’ ie, a następnie obejrzeć jakąś komedię. Padło na Moje wielkie greckie wesele Joel’ a Zwick’ a. Okazało się, że chłopak uwielbia ten film i zna każdy tekst. Opowiedział mi, że oglądał ten film milion razy, gdy był dzieckiem, ale wciąż go rozśmiesza.
           
            Gdy siedzieliśmy na kanapie, jedząc popcorn, usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie miałam pojęcia, kto się dobija. Leniwie podniosłam się z miejsca i ruszyłam do wejścia. Nie patrząc na wizjer, otworzyłam drzwi.
            -Caroline. Cześć.- uśmiechnęłam się na widok dziewczyny w progu.
            -Cześć, kochanie. Nie był cię dzisiaj w szkole, więc postanowiłam wpaść.- wyszczerzyła się.- Mogę wejść?
            -Jasne! Wchodź, zapraszam.- gestem dłoni, wskazałam na hall.- Uhm… Caroline? Nie chcę być nie miła, ale czemu przyszłaś?
           
            Dziewczyna jedynie zachichotała melodyjnie.

            -Och, Nancy. Z dwóch powodów. Po pierwsze, martwiłam się, bo nie było cię w szkole… myślałam, że coś ci się stało, a numeru telefonu nie mam; po drugie, miałyśmy załatwić pewną sprawę, czyż nie?- dziewczyna rozsunęła bluzę i zdjęła ją z ramion, po czym powiesiła na wieszaku.
            -Wiesz… jeśli chodzi o drugą sprawę… nie wiem, czy powinnam tam iść.- mruknęłam, wchodząc do salonu. Kogo tam zastałam? Brawo, nikogo. Obiecałeś, szujo.- pomyślałam szybko.
            -Ale jak to? Nancy, chcesz się męczyć?
            -Nie, po prostu…- zamyśliłam się na chwilę. W głowie powstały mi jedynie momenty, w którym Louis znika bez uprzedzenia.- Ech, masz rację… powinnam tam iść.- odgarnęłam włosy z czoła.- Ale to za chwilkę. Jesteś głodna, chcesz coś do picia?
            -Nie, nie jestem, ale po proszę szklankę soku.- uśmiechnęła się, siadając na kanapę.
            -Jasne…

            Weszłam do kuchni, nalałam naczynie napojem i wróciłam do koleżanki.

            -Wydarzyło się coś ciekawego w szkole?- zagadałam, siadając obok.
            -Nic takiego. Rose i Joe się zeszli.- wzruszyła beznamiętnie ramionami.
            -Rozumiem.- mruknęłam.
            -Chyba jesteś nie w sosie, Nancy. Stało się coś?
            -Nie. Wszystko w porządku.
            -Dobrze, nie wnikam.- pokręciła głową.- Czemu cię nie było w szkole?
            -Tak naprawdę, nie chciało mi się iść.- westchnęłam cicho.- Nie czułam się na tyle… po tym wszystkim, żebym mogła normalnie funkcjonować.

            Starałam się być jak najbardziej przekonująca. W tej chwili nienawidziłam go. Nienawidziłam z całego serca, obiecał, że mnie nie zostawi! Pieprzony dureń.

            -I dlatego do niej idziemy, prawda?- dziewczyna odłożyła szklankę na szklany stolik i spojrzała na mnie.
            -Tak, ale Caroline… może tak naprawdę nie trzeba nigdzie iść? Może to samo się wyjaśni?- ostatnie zdanie wyszeptałam, bo sama nie wierzyłam w te słowa.
            -Nancy… gdyby miało się wyjaśnić, stałoby się to już wcześniej.
            -Ale Louis… on jest naprawdę miły i opiekuńczy…
-Ale co ma to tego bycie miłym i opiekuńczym?
-No może to, że on po prostu…
-po prostu co?
-No sama nie wiem, Car!

            Nie odpowiedziała, tylko zamknęła mnie w mocnym uścisku.

            -Wiem, ze dla ciebie to trudne, ale… może warto spróbować, co? Może jednak ci podpowie, co powinnaś z tym zrobić.
            -Niech ci będzie.- odpowiedziałam, po chwili namysłu.
            -Dzielna dziewczynka.- wydobyła z siebie melodyjny śmiech, co wprawiło mnie w uśmiech.- To już, zbierajmy się. Jest już po piętnastej.

            Droga prowadziła przez lasek, czyli jak mówiła Caroline, staruszka mieszkała w samym środku. Dziwiłam się, że starsza pani nie bała się być sama w takim lasku. Owszem, nie był za duży, ale gdyby zabójca chciał zakopać tutaj ciało, nikt by nie zauważył… O matko, czy ja o tym naprawdę pomyślałam? Nancy, uspokój się.
            Domek był mały. Drewniana chałupka, mały ganek, a wokół same drzewa, scena niczym z horroru. Zauważyłam czarnego kota obok wejścia na podest, który prowadził do domu. Gdy tylko nas zobaczył, wstał i zaczął się plątać przy nogach.
            -Już nienawidzę tego miejsca.- szepnęła moja towarzyszka.
            -Przestań, nie ocenia się książki po okładce.- zachichotałam. -Spójrz, on nas zaprowadzi.- wskazałam na zwierzaka, który zaczął drapać w drzwi. Zapukałyśmy w nie, a już po chwili otworzyła nam niska staruszka. Siwe włosy, zmechacony sweterek, zniszczone spodnie ze sztruksu i fartuch. Typowa starsza pani.
            -Och, spójrz Eddy, mamy gości! Dzień dobry.- jej cichy głos przywitał nas. Nie wiem, miała może z siedemdziesiąt osiem lat, ale jak na swój wiek, naprawdę się trzymała.- W czym mogę wam pomóc, moje kochane?- zapytała z uśmiechem na twarzy.
            -Przepraszamy, że panią nachodzimy, ale mamy pewną sprawę… wiemy, że nie powinnyśmy panią nachodzić…
            -Ależ, spokojnie! Właśnie wyjęłam z piekarnika murzynka. Proszę, wejdźcie, nie będziecie stały w wejściu, zrobiło się wyjątkowo chłodno jak na wrzesień.- kobieta mlasnęła i zaprosiła nas gestem ręki do środka.- Proszę, wejdźcie do pokoju, to pierwsze drzwi po prawej. Zaraz przyjdę, przyniosę ciasto i do was dołączę.- jej głos był coraz mniej słyszalny, aż w końcu zniknął. Razem z Caroline weszłyśmy do małej izby , gdzie mieściła się kanapa, dwa nieduże fotele, mały telewizor i stolik średniej wielkości. Na ścianach były powieszone zdjęcia. Pierwsza to była czarno-biała fotografia z dwiema młodymi postaciami, możliwe, że to rodzice staruszki. Druga rama ze zdjęciem przedstawiała Jezusa. Och, jak w każdym mieszkaniu musiał znajdować się święty obraz.
            -Wróciłam.- głos staruszki obił się o ściany pokoju.- Częstujcie się, kochane.- postawiła paterę z ciastem i podała nam po talerzyku.- Napijecie się czegoś?- zapytała.
            -Ma pani wodę? Jeśli tak, to poproszę.- uśmiechnęła się Caroline.
            -Oczywiście, a dla ciebie, młoda damo?
            -Och, ja również poproszę szklankę wody.-przeczesałam włosy palcami. Chyba obie byłyśmy w lekkim szoku. Po niecałej minucie staruszka wróciła z dwoma szklankami i dzbankiem wody.- Dziękuję.- przejęłam naczynia i ustawiłam na stole. Następnie nalałam w obydwa szkła picie i upiłam łyka.
            -Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że jesteście. Dawno nikt mnie nie odwiedzał.- westchnęła cicho.-
            -Przykro mi.- przegryzłam wargę, nakładając na talerz kawałek ciasta.- Przepraszam, gdzie moje maniery.- zachichotałam.- Mam na imię Nancy. Nancy Gray.- uścisnęłam jej zmarszczoną dłoń.- A to moja koleżanka- Caroline.
            - Tiffany Gordon.- uśmiechnęła się delikatnie.
            -Bardzo nam miło, pani Gordon.- uśmiechnęła się w stronę starszej pani.
            -W zasadzie nie wiem od czego zacząć…- westchnęłam cicho.
            -Spokojnie, kochanie. Mamy czas, nie śpiesz się.- Pani Gordon wzięła na ręce czarnego kota i położyła go na swoich kolanach.- To Eddy, mój przyjaciel.- zaśmiała się cicho.
            -Moja koleżanka, Caroline.- wskazałam na dziewczynę.- Nie… trochę pominęłam… zacznę jeszcze raz. Niecały tydzień temu wprowadziłam się z rodzicami  do tego starego domu.- wypuściłam powietrze, zastanawiając się, co powiedzieć dalej.- Pierwsza noc minęła bez problemu.- konturowałam.
            Opowiedziałam pani Gordon o wszystkich wydarzeniach, które mi się przydarzyły. Opisałam chłopaka; nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Za każdym razem, gdy wspominałam o nim, uśmiechałam się. Czułam się tak, jakbym wydawała najlepszego przyjaciela policji, dziwne, ale naprawdę myślałam, że łączy nas jakaś więź.
            Starsza pani słuchała z uwagą, czasami pytała o drobne szczegóły typu, jak się dogadujemy czy w jaki sposób się do mnie odnosi. Nie wydawało mi się to jakoś ważne, ale skoro pytała, grzecznie odpowiadałam z prawdą.
            -To dobry chłopiec, Nancy, uwierz mi.- uśmiechnęła się, gdy zakończyłam historię.- Nie powinnaś się go obawiać. On nigdy by nikogo nie skrzywdził.- pokręciła głową, wstając z miejsca. Podeszła do komody, która stała pod telewizorem, wyciągnęła z niej siwy album ze zdjęciami, po czym ponownie wróciła na kanapę. Zaczęła szukać wewnątrz jakiegoś zdjęcia.- Spójrz.- wskazała na kolorowa fotografię.- To Louis. A w zasadzie Louis William Tomlinson.- uśmiechnęła się. Moim oczom ukazał się niski chłopak z brązowymi, ulizanymi włosami.- Tutaj miał pięć lat, a tutaj… sześć. Było wykonane kilka tygodni przed jego śmiercią.- jej mina zrzedła.

            -Słucham?- mruknęłam, wybałuszając oczy. Słyszałam, jak Caroline przełyka głośno ślinę.
***
Historia dobiega końca. Jeszcze ze dwa-trzy rozdziały. Możecie się domyślać, co będzie dalej, ale bloga doprowadzam do końca.

P.S. zapraszam na mojego drugiego bloga z fanfiction, tym razem  fan fiction o Larrym